piątek, 6 września 2013

NIGDY nie wchodźcie dwa razy do tej samej rzeki!

 Czym dla Was tu obecnych jest słowo "miłość"? Dla mnie,odkąd pamiętam, zawsze znaczyło walkę o związek, o siebie i wzajemną zgodność i szacunek oraz szczerość.Szczerość przede wszystkim. Ach, zapomniałabym o najważniejszym: miłość była jedynym pewnikiem w teraźniejszości, jako obywatel świata, gdzie panują wampiry - miłość, wierzyłam, że dzięki niej jesteśmy zdolni do wszystkiego, do oddania życia bla bla bla...A czym jest dziś? Nie wierzę w nią. Mówię z czystym sercem: prawdziwa miłość nie istnieje. I zapamiętajcie to lepiej dobrze, żebyście nie mieli złudzeń. Wiem już przynajmniej to i ja.
   A teraz zasada życia numer dwa: rodzice mają rację. To jest fakt. Niepodważalny. Zawsze, jeśli mówią, że coś się stanie: tak będzie. Może jesteście na etapie "moi rodzice wgl nie mają pojęcia o życiu". Jednak to nie do końca prawda. Jednak mają. To się nazywa: doświadczenie.
  A teraz jestem mądrzejsza o kolejne nowe (bardzo nieprzyjemne) doświadczenie. Boję się, że przez to, że wszystko się skumulowało(dodajcie do tego nowe liceum!) nie dam rady tego udźwignąć. Czuję się źle. Tak bardzo źle psychicznie, że notorycznie powstrzymuję się od płaczu. I wiecie co? Najlepszym lekiem na rany jest nauka. Żeby nie myśleć i nie płakać, trzeba zająć umysł. Ale nie wiem, na ile starczy mi sił. Mam wrażenie, że powinnam wziąć coś na uspokojenie. Ale nie mogę, bo mama zaraz zaczęłaby robić dochodzenie!
   Liczę na to, że mi po prostu pomoże czas i znajomi. Zauważyłam, że im dłużej z nimi jestem, tym bardziej udziela mi się ich radość życia i nie pozwalam sobie na to, by się załamać. Myślałam, że nie będę tą, która przeżywa. Ja w sumie nawet nie żałuję aż tak bardzo. Nawet jestem może wdzięczna. Po namyśle stwierdziłam, że nie za bardzo do siebie pasowaliśmy i może faktycznie nie miało to sensu? Jednak mam taki ciężar w środku. Może to jest po prostu "złamane serce"? Żal mi po prostu tego wszystkiego, że się zbyt emocjonalnie zaangażowałam. Wiadomo, że człowiek się przywiązuje do pewnych stanów rzeczy. Ja już zdążyłam się przyzwyczaić, niestety. Ale kto by się przejmował? Tyle teraz chłopaków. Zwłaszcza w liceum. Jestem wolna, niezobowiązana. Czy to nie cudownie? Muszę przyznać, że związki to nie jest to, w czym czuję sie rewelacyjnie. Tak trochę "uwiązano" się czuję. Teraz można oddychać, ale jednak mam coś w gardle. Szkoda mi tego, co było...Bo trzeba przyznać, że do pewnego momentu było przecież pięknie...A potem zaczęło się psuć. I taka mała rada na przyszłość dla chłopaków: dziewczyna czuje, kiedy się oddalacie, kiedy coś Wam nie pasuje, to wszystko jest WIDOCZNE. Miejcie tę cholerną odwagę mówić od początku nad czym myślicie, a nie jak kretyni, udajecie, że wszystko gra, jednocześnie zachowując się całkiem inaczej! To wszystko WYCZUWAMY, zaczynamy się martwić, a potem to już jest depresja. I po co? Nie można od razu? Wcześniej? Im wcześniej macie takie myśli, tym lepiej, bo można zaoszczędzić wiele łez i nerwów! Więc do jasnej cholery, bądźcie mężczyznami. A nie kompletnymi idiotami, którzy proponują pieprzoną przyjaźń. Jesteście poważni? Ja pierdolę, nikt mnie jeszcze nie doprowadził do takiego stanu. Dziękuję bardzo, wiem, czego nie robić na przyszłość. Ja dziękuję za tę całą "wielką i piękną" miłość, ja jej nie potrzebuję, wolę być sama, niż potem czuć to,co teraz. Jestem tak wnerwiona i cholernie jest mi przykro.
I wiecie co? Zostałam skrzywdzona! Nie boję się tego przyznać. Ale mam zamiar się zmienić. Mam już w dupie ten chory świat. Tacy jesteście? No to proszę, nie dziwcie się, że potem są z nas suki, które się Wami bawią. Jak ma być inaczej, jak poznajemy właśnie Was takich? Mówicie, że kochacie. Ha. Na jak długo? Miesiąc,dwa? Za często używacie tych słów. Albo się kocha, albo nie. Nie ma, że przeszło. Kiedyś ludzie mówili, że kochają. I oddawali życie. Mówili, że zabiją - zabijali. Dziś mówią, że kochają. Potem porzucają.

Pieprzcie się wszyscy ;]
dziękuję, dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

directxKursory na stronę